Tu czy Tam?

Tu czy Tam?

- Jesteś jednym z tych jajogłowych, którzy potrafią czytać? Nic dziwnego, że masz nierówno pod sufitem - powiedział yeti. (Walter Moers "Rumo i cuda w ciemnościach")

 

 

Zatem: czytam. W kontekście dodatkowych informacji, lakoniczna parafraza za Tytusem Czyżewskim: muszę oświadczyć, że wszystkie nazwy pasują do mnie pośrednio i przemijająco.

"Oni są jeszcze dziećmi"
K-PAX - Gene Brewer

Zaczęło się od filmu.

 

Film pozostawił lekkie uczucie rozczarowania i niedosyt. Nagle okazało się coś, co zawsze wzbudza radość - okazało się, że jest książka! Sięgam po książkę i książka nie wyjaśnia niczego. Jest w końcu tym przybyszem z innego świata, czy nie jest? Dlaczego akurat co pięć lat? Dlaczego w filmie ciało pozostaje w pokoju, a w książce znajduje się nieco w innym miejscu i to miejscu, które właściwie nie wnosi nic nowego? Nie wiem. Myślę sobie, że powinnam sięgnąć po kolejne części, ale z lekkim zdziwieniem stwierdzam, że chyba coraz mniej bawią mnie książki, które można połknąć.

 

Przywlekłam sobie zresztą z biblioteki jeszcze trzy inne tytuły, które stały w kolejce zdecydowanie zbyt długo.

 

Czytam Ferdydurkę, zachwycam się, czytam na głos i odkrywam ją na nowo.

 

Sprawiłam sobie Trylogię Husycką jako nagrodę za sesje. Po tylu latach! Chciałam napisać na niej dedykację, ale teraz nagle zrobiło mi się jakoś tak dziwnie i pewnie nie napiszę. Napisałabym:

 

"Za humorystę - Aleksandra Głowackiego i "Szał" Podkowińskiego. Dla Mai"

Historia literatury polskiej

Najpierw miałam napisać tak:

 

Pierwsza prawda jest taka, że: prędzej, czy później, każdy student sięga po jakieś opracowania przed egzaminem z HLP.

Druga prawda jest taka, że tylko pewne perełki, które można w nich znaleźć, sprawiają, że się czasami ożywiam i jednak nie wyrzucam tego wszystkiego przez okno.

"Takie rozwiązanie upewniło krytyków pozytywistycznych, że Lalka ma złą kompozycję w przeciwieństwie do Nad Niemnem, gdzie wszystko ładnie ułożone jest w kupę"

 

Minęły jednak dwa dni i napiszę już inaczej:

 

Zdałam, zdałam, zdałam! Realizm w metodzie pisarskiej Prusa i rola artysty w dramatach Kisielewskiego... Jakimś cudem najlepiej na tym pozytywizmie i MP wyszłam.

 

Ach, jak mi dobrze. Tyle czasu wolnego teraz na mnie spadło. Jutro idę sobie kupić jakąś nagrodę książkową za zdaną sesję.

Kultura języka polskiego

 

Ostatnio mam taki bardzo językowy czas. Dyskutujemy sobie, jakie najczęściej postawy wobec języka przejawiają Polacy, popełniam więcej błędów niż kiedykolwiek, bo zastanawiam się za dużo, czy coś jest poprawne, czy nie, oglądam sobie Świętą Trójcę: Bralczyk, Markowski, Miodek (z uprzejmym podkreśleniem nazwiska Markowskiego, którego podręcznik muszę wkuć na pamięć – filolodzy polscy pewnie wiedzą o czym mówię).

 

Tak się akurat złożyło, że (na domiar złego – tak się mówi, prawda?) miałam okazję uczestniczyć w lekcji języka polskiego dotyczącej kwestii wartości języka (głównym pytaniem było: czy warto mówić poprawnie?) dla klasy pierwszej gimnazjum.

 

I muszę powiedzieć, że ta sama młodzież, której zdolności słowotwórcze skupiają się ostatnio na wymyślaniu nazw społeczności na Facebooku typu:  „wyrzuć dżinsy, noś waginsy” (wciąż nie mogę przeboleć, że na to natrafiłam i zmieniło to mój umysł) – ta sama młodzież! – w całości poparła stwierdzenie, że warto, a nawet trzeba dbać o polszczyznę, ponieważ:

 

„piękne słowa uwznioślają duszę”

 

- cytat skonstruowany w części przez uczennicę, a w części przez panią polonistkę, został zapisany na tablicy i skrzętnie przeniesiony do notatek w zeszytach. A ja siedziałam tam z miną, która sugerowała, że właśnie dostałam czymś ciężkim w głowę…

 

Właściwie nadal mam taką minę, gdy patrzę na ten cytat.

 

Co to w ogóle znaczy, że... uwzniośla…?

 

Cały czas myślę o tym, że jak kogoś "uwzniośla" polszczyzna, to później tworzy takie coś:

 

Pyrkon, czyli czego nie zrobisz z ziemniaków w Poznaniu

Było dużo ponad 20 tysięcy uczestników. Bywałam tam, kiedy było ich zaledwie 5 tysięcy, a i tak nie można już było wejść do sali, w której odbywała się prelekcja dotycząca umiejętności niezbędnych do przeżycia po zaistnieniu apokalipsy zombi. Sal nadal nie zmienili.

 

Kilka uwag:

 

Jest taka gra: League of Legends.

 

(i tutaj parskam śmiechem, kiedy sobie uświadomię, jak bardzo amatorsko to zabrzmiało, na tle istnienia całej odrębnej rasy ludzi, która LOLowi poświęca życie)

 

I jest takie wydarzenie jak Pyrkon.

 

Hm, jakby tu zgrabnie oddać klimat zastanej sytuacji…

 

Wygląda to tak: szukam po całym terenie pomieszczenia odpowiadającego napisowi: „blok gier elektronicznych” i trafiam do wydzielonego miejsca w hali, w którym mnóstwo krzeseł ustawione jest przed dużym ekranem. Myślę, że nie skończyła się poprzednia „prelekcja”, siadam i zaczynam sobie uświadamiać, że te kilkadziesiąt ludzi, którzy tutaj siedzą od godziny (i będą siedzieli jeszcze dłużej), wpatruje się w ekran i ogląda rozgrywkę w League of Legends, komentowaną przez… spikera. Siedzę jeszcze chwilę próbując rozważyć kilka bardzo istotnych kwestii kulturowych, zredukować dysonans poznawczy i przekonać na powrót swój umysł, że wszystko w porządku, a oni spoglądają na mnie nieco dziwnie, bo raz, że jestem kobietą, a dwa, że trochę nie wyglądam na ich rasę.

 

Można? Można!

 

(gra jest całkiem ładna i kolorowa, ale nadal tego nie rozumiem)

 

Kostki, nie kostki… Chyba najwięcej frajdy podczas całego konwentu miałam przy oglądaniu wystawy lego. Wanna zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, a to zdjęcie stało się dla mnie idealnym podsumowaniem debat dotyczących poprawności bądź niepoprawności reklamy kostek (są fajne!).

 

A pokaz robota z lego, który na oczach widzów ułożył Kostkę Rubika, był niepokojący. Nawet bardzo.

 

 

Do tej pory nie mogę uwierzyć, że można było popsuć prelekcję dotyczącą absurdów i mądrości Świata Dysku, że w ogóle można przyjść prowadzić prelekcję dla ludzi, którzy płacą za to kilkadziesiąt złotych, i nie mieć konspektu, ani nawet pomysłu. Pewne symptomy myślenia, że jak robię coś za darmo, to robię na pół gwizdka. Ani nawet nie na pół.  

Jeszcze odpowiedź na tytułową zagwozdkę – wszystko możesz zrobić! Przekonywano mnie, że nawet aparat fotograficzny. Lubię ziemniaki. A nawet Pan Tulipan, w obliczu śmierci, mówi:

„Wiem tylko, że jak się ma swojego ziemniaka, to wszystko będzie dobrze.”

Co lubimy konsumować

Jest taka książka „Dwa szkice o moralności ponowoczesnej” profesora Baumana.

 

Profesor Bauman pisze dużo książek, które są czasami do siebie bardzo podobne, jednak nie przeszkadza to niektórym w czerpaniu dużej przyjemności z lektury. Zawsze mi się wydawało, że socjologia jest nauką, której rezultaty badań nadają się idealnie do publikowania w takiej formie, w jakiej robi to ten autor. Pierwszy szkic jest o „Ponowoczesnych wzorach osobowych” –  i jakoś robi mi się lżej na duchu, kiedy uświadamiam sobie, że pewni ludzie zajmują się badaniem czegoś takiego i później piszą coś, co sprawia, że po przeczytaniu podnoszę głowę i mówię: „WOW! Naprawdę tak jest!”

 

Treść cytatu uwikłana jest w pojęcie kultury konsumpcjonizmu:

 

Zajęcie uprawiane przez wybranych zostało udostępnione niemal wszystkim – każdemu, kto ma nieco gotówki i czasu na zbyciu. Stało się to za sprawą producentów i sprzedawców towarów, którzy dopatrzyli się w zamiłowaniach spacerowicza własnej szansy: jeśli tylko deptaki miejskie okoli się sklepami wystawiającymi towary dostępne dla „zwykłych ludzi” (…), „zwykły człowiek” będzie mógł zakosztować przyjemności spacerowicza i nie omieszka tego uczynić. Możliwości dla handlu odkryją się ogromne. To  nie potrzeby będą sprowadzać klienta do sklepu, lecz znacznie bardziej od potrzeb chłonne i rozciągliwe pragnienia estetyczne. Klienci powalą masowo, i nie po to tylko, by „załatwić sprawę i pożegnać”, ale by nakarmić do woli oczy widowiskiem, czyniąc to, sami staną się widowiskiem dla siebie nawzajem niepłatnymi aktorami niekończącego się przedstawienia, atrakcją, jaka sama siebie przyciąga…

 

Ja tak robię – chodzę do sklepów i oglądam. Poza tym, nie mogę uwolnić się od tego cytatu za każdym razem, kiedy widzę takich pięknych, kolorowych ludzi na ulicy.

Jak stracić tydzień czasu na Wiedźmina, Grę o tron i Igrzyska śmierci

W najdziwaczniejszych rozmyślaniach nie wpadłabym na to, że moja tegoroczna sesyjna przygoda z romantyzmem swój punkt kulminacyjny będzie miała w rozmowie akurat o „Hernanim” Hugo i „Pamiątkach Soplicy” Rzewuskiego. Na nieszczęście itoito nie okazało się związane z moimi upodobaniami. A w ubiegłym roku była… tak, „Iliada” iii nawet nie pamiętam. Człowiek zastresowuje się na śmierć, a potem tak łatwo zapomina. Wiem! – na semestr były „Kazania przemyskie”, kiedy postanowiłam się upierać, że na pewno opowiadają całą historię Jezusa, od narodzin, aż do śmierci.

 

Tydzień wolnego.

 

Dokładnie rok temu, na fakultecie o rozwoju czytelnictwa, opowiadałam się po stronie książki tradycyjnej, za nic w świecie nie chcąc przyjąć do wiadomości zachęty do używania elektronicznych lektur. Dzisiaj, z równym upodobaniem, czytam na małym ekraniku „Taniec smoków”, a czytnik uchronił mnie od konieczności wydawania mnóstwa pieniędzy na drukowanie notatek, które w czasie sesji musiałabym czytać na rażącym ekranie komputera. To zabawne, że większość ludzi przechodzi w życiu przez etap, w którym niezmienność swoich poglądów uważają za największą swoją zaletę. Ja przynajmniej taki etap miałam.

 

„Igrzyska śmierci” kończę na drugim tomie, niecierpliwie czekając na ekranizację trzeciego. Postanowiłam nie psuć sobie zabawy dalszą lekturą. Kolejnym tomom „Gry o tron” jednak nie mogłam się oprzeć, choć serial bez książki bawił mnie stokrotnie bardziej, niż serial po książce, a może i nawet bardziej, niż sama książka. Chciałabym jeszcze dodać, że mam świadomość, że „obserwowanie” tego, co tutaj wypisuję, może być nieco karkołomne: te wpisy mogą zdawać się nieco wyrwane z kontekstu, ale chodziło o zapisywanie subiektywnie ważnych rzeczy, które mogą ulecieć i zapewniam, że ulatują, kiedy tylko mogą.

Lustereczko i portret
Portret Doriana Graya - Oscar Wilde

- Przepadam za prostymi przyjemnościami - odrzekł lord Henryk. - Są one ostatnią przystanią ludzi skomplikowanych.

 

Mówi lord Henryk jeszcze:

 

Dzisiejsza moralność polega na przystosowaniu się do przeciętnego poziomu swojej epoki. Moim zdaniem, najwyższą niemoralnością dla człowieka kulturalnego jest przystosowanie się do przeciętnego poziomu swojej epoki.

 

(swobodnym opisem bibliograficznym byłoby: Oscar Wilde, Portret Doriana Graya, Wrocław, Wydawnictwo "Siedmioróg" 1991, s.43 i 93)

 

Ta okładka sprawia, że mam ochotę nie dodawać jej w ogóle - na pożółkłych stronach to wszystko wygląda znacznie lepiej. Nie wiem o co chodzi z tym portretem, znaczy - wiem, ale to że przebija go, ten magazyn młodości...? A i siebie zarazem, a może tylko? Magazyn jakby się opróżnia nagle... A jeśli portret jako sumienie, to jaki ma to związek z tą młodością? No nie wiem. Muszę pomyśleć.

Sezon burz, czyli właściwie sesja

Pozwalając sobie czasami na chwilę odprężenia, lubię obejrzeć kilka wywiadów z cociekawszymi gwiazdami filmowymi, które pojawiają się na stronce DzieńDobryTVN. Brak telewizora sprawia, że można zatęsknić nawet za audycjami śniadaniowymi, a pomijając dyskusję nad zaletami i wadami Wendzikowskiej, muszę stwierdzić, że zdarza mi się tam odnaleźć naprawdę ciekawe wypowiedzi.  I tak dla przykładu – oglądam sobie wczoraj jakiś aktualny wywiad z Danem Brownem przy okazji wydawania jego najnowszej książki i dowiaduję się, że z wykształcenia jest fizykiem i to fizykiem, który mówi:

 

Im bardziej wchodziłem w naukę, tym bardziej się orientowałem, że zaawansowana nauka brzmi jak religia.

 

Skojarzył mi się od razu Werner Herzog i jego „Spotkania na krańcach świata”, gdzie wypowiedź fizyka badającego cząstkę neutrino na Antarktydzie również zahaczała o naprawdę głęboką transcendencję i wywołała mój rozmarzony uśmiech. „Spotkania na krańcach świata” są w ogóle niesamowite.

 

Sesja się zbliża, ale nie przeszkodziło mi to chwilowo zabrać się za „Sezon burz” i właściwie jestem uradowana, bo jak czytam, to czuję jakbym grała i widzę tego trójwymiarowego Geralta i Jaskra, którzy rozmawiają cytatami z książki. Kiedy ktoś pyta, o co w ogóle chodzi, czy wraca wiedźmin, czy jak, to odpowiadam, że to odgrzewany kotlet, choć niespecjalnie mi to przeszkadza. Długo mogłabym czytać tekst, w którym znajdę słowa: rzyć i chędożyć, zamiast innych, bardziej obleśnych odpowiedników.

 

Szukałam gdzieś w sieci jakiegoś opracowania dotyczącego „Italczyka” Radcliffe i znalazłam taki śmiechaty blog, gdzie dziewczyna pisała o tej książce w związku z WYZWANIEM blogowym, jakiego się podjęła – chodziło o przeczytanie iluś tam książek stworzonych poniżej XIX wieku. Ha. Ha.  

 

Jest ciemno, prawie noc...
Ciemno, prawie noc - Bator Joanna

Oglądam sobie relację z rozdania nagród Nike 2013, rozmowę z Joanną Bator i jakoś dziwnie się cieszę, że o produkcji „Ring” mówi to samo, co myślę ja.

 

Ostatnio widuję też mnóstwo podsumowań roku 2013, ale najbardziej dziwią mnie podsumowania „najlepszych książek minionego roku”. Najlepsze książki minionego roku? Nie rozumiem – ja wciąż tkwię w Cervantesie.

 

Jak nadrobić te stulecia, by zabrać się za to, co powstało ostatnio?

 

 „Ciemno, prawie noc” jest nowe. Zabrałam się za nie jakby pod przymusem, a przez pierwsze kilkadziesiąt stron zastanawiałam się tylko, w którym nurcie napisać interpretację wymaganą na teorię literatury. Później jakby mnie porwało, przestraszyło… Ta książka pełna jest niepokojów z mojego dzieciństwa! A kiedy czytam w końcu:

 

W ciemnym, ciemnym lesie, stał ciemny ciemny dom. W tym ciemnym, ciemnym domu, stała ciemna, ciemna szafa. W tej ciemnej, ciemnej szafie, stał ciemny ciemny kufer, a w tym ciemnym, ciemnym kufrze...

 

- to jakby mnie chluśnięto czymś czarnym w twarz. Chwytam za telefon i dzwonię do starszej o dziesięć lat siostry, by się upewnić, że to za sprawą jej niecnego występku, te słowa tak wryły się w moją dziecinną psychikę i nagle wypłynęły podczas lektury. Upewnić się, że naprawdę mam prawo to pamiętać, bo nagle wydało mi się to dziwne i ponownie straszne.

 

Musieli się taak dobrze bawić wspólnie z bratem, kiedy mnie tym straszyli, łotry!

 

A do interpretacji wybrałam strukturalizm i cały czas zastanawiam się, czy nie napisałam czterech stron zupełnie od czapy.

 

Na co to pisanie?

Postanowiłam pisać, bo cały czas mam z tyłu głowy cytat Lema, który przeczytałam w jakimś felietonie, a który cały czas uderza mnie trafnością:

 

Nikt nic nie czyta, a jeśli czyta, to nic nie rozumie, a jeśli nawet rozumie, to nic nie pamięta.

 

- nie szukam w nim jakiejś globalnej prawdy, raczej odnoszę do siebie i z lekkim zaniepokojeniem obserwuję czasami pewne symptomy. Zwłaszcza z tym niepamiętaniem.

 

Swoją drogą, czytanie swoich starych zapisków potrafi dawać dużo frajdy. Oczywiście, kiedy już człowiek pozbędzie się dziwnego uczucia, że pisał je ktoś inny.

 

I ostatni powód: osobiste poznanie twórcy serwisu zdecydowanie pomaga w podjęciu decyzji o założeniu konta.