
Jestem w takim wieku, w którym podobno myśli o śmierci wydają się być abstrakcyjne. Nie wiem.
Lubię moje studia, bo są jednymi z niewielu studiów, które pozwalają się spotkać grupie ludzi w poniedziałkowy poranek i rozmawiać przez 1,5 godziny o śmierci, nieśmiertelności, wampirach i Walking Dead. Można wtedy pomniejszyć cały gatunek ludzki, umieścić go na dłoni, zebrać się dokoła i dokładnie mu się przyjrzeć. To często ciekawe, co ten homo sapiens sobie powymyślał.
Czy boimy się śmierci, dlaczego się boimy, a skoro się boimy, to dlaczego właściwie nie chcemy być nieśmiertelni? Dlaczego nie chcemy oglądać trupów i jednocześnie chcemy je oglądać na ekranie? I po co właściwie nam ten Walkind Dead?
Dyskusja poniedziałkowa, jak dyskusja.
Jak stwierdził ktoś na końcu zajęć: tak to wszystko zdekonstruowaliśmy, że już nic nie wiemy. Wszystko – śmierć, nieśmiertelność… I później (milion wniosków później) tak ciężko dojść do ładu z tą aborcją, eutanazją, bo to jeszcze Bóg…
***
Jak już czytam jakąś starą BNkę i parskam śmiechem, to chyba muszę to przytoczyć. To Peiper, mówi o różnicach między prozą i poezją:
„(…) treściowa bezpośredniość uczuć jest sprzeczna z naturą poezji; proza mówi: jestem smutny, poezja mówi: niebo osiadło na ziemi, jak mysz na westchnieniu.” <3
I jeszcze:
„Trzeba mózgu. Nie mózg szkodzi sztuce, lecz pospolity mózg. Trzeba dobrego mózgu.”
***
Aha, Bauman nic nie mówi o Walking Dead, jakby co.