Nieznośna lekkość bytu - Milan Kundera

Skończyłam czytać, uryczana, i pytają mnie wtedy:

 

"Ale, że jak to? Płakać? O czym ta książka?"

 

Myślę moment, odpowiadam, że to książka o nieznośnej lekkości bytu.

 

... dochodzę jednak do wniosku, że brzmi to płasko, trochę pretensjonalnie, staram się powiedzieć coś więcej, choć właściwie nie mam zupełnie ochoty. Jestem poruszona i może powinnam siedzieć cicho, ale czasami  odczuwam niepokój, że może tego poruszenia nie będę kiedyś w stanie zatrzymać, więc jakoś biorę się w garść i zaczynam  mówić: pojawia się Tomasz, Teresa, Sabina, Franz, utracony raj; mówię o tym jak ludzie gonią w piętkę, jak bardzo można się różnić w myśleniu na temat miliona spraw, jak naprawdę można kochać zwierzęta i o tym, że metafory są niebezpieczne, bo miłość może się zacząć od jednej metafory (będę to mówić każdemu, kto zapyta mnie o tę książkę).

 

Dochodzę do innego wniosku, że lepiej poprzestanę na tym, że książka jest o nieznośnej lekkości bytu.

 

Pokazuje ją tak bez umieszczania w sztywnych schematach i tak bardzo bez kiczu, że porusza to we mnie jakąś strunę, o której na co dzień nie myślę i ryczę, jak ten bóbr. Ale że po cichu.

 

***

"Nie konieczność, ale przypadek ma w sobie czar. Jeśli miłość ma być miłością niezapomnianą, od pierwszej chwili muszą się ku niej zlatywać przypadki jak ptaki na ramiona świętego Franciszka z Asyżu."