Miesiąc niedziel - John Updike

Naprawdę nie wiem, jak książka, w której „pastor Tom Marshfield, choć żonaty, cudzołoży bez umiaru” (jak głosi opis na okładce), znalazła się w moim schowku.


Skończyłam ją tylko dlatego, że podobały mi się wrzucane raz po raz zwroty, zaskakujące prawdziwością i bystrością ujęcia. I dlatego, że po ostatnich przygodach ze studiami – w tym gorączkowym przekartkowywaniem stron w poszukiwaniu najważniejszych fragmentów, miałam jakąś taką silną potrzebę finalizacji. Czytania od deski do deski i skończenia.


Żeby czytać coś z prawdziwą przyjemnością, potrzebuję zestrojenia z autorem i jego stylem, stosunkowo rzadko się udaje. Rany! Ale żeby czytać o seksualnych podbojach, potrzebne by było… Nie, właściwie nic nie jest potrzebne, bo po co o tym czytać? I tak najlepsze jest to, co niedopowiedziane.


Przypomniały mi się te śmieszne panele z udziałem różnych pisarzy, którzy opowiadają niby o tym, jak oni to robią, że opis scen łóżkowych w ich książkach jest tak świetny. Albo dukanie, albo wdawanie się w jakieś techniczne szczegóły opisu, które obdzierają już ze wszystkiego.


Odnośnie bystrych spostrzeżeń:
Ironia do styl naszego tchórzostwa


Tak bardzo prawdziwe, niekiedy. Tak właśnie czasami o tym myślę.